S02E03 - Pracujący małżonek

Jakoś się tak złożyło, że nie miałam może weny, może czasu na napisanie komentarzy do kolejnych odcinków nieziemskiego Outlandera. Ale skoro w tym tygodniu zrobili przerwę i finał sezonu pojawi się dopiero za niecałe dwa tygodnie to postaram się wtrącić parę przemyśleń na temat obejrzanych odcinków. Zdecydowanie ułatwię sobie zadanie i w trakcie obejrzę po raz kolejny każdy z nich (nie żebym się skarżyła ;P ).


Za każdym razem kiedy James Alexsander Malcolm MacKenzie Fraser pojawia się na scenie, automatycznie uśmiech wjeżdża na moją twarz. Mimo, że w tym odcinku pojawia się bardzo często, to jednak jego obecność nie cieszy tak bardzo ze względu na brak Claire, albo pojawienie się jej jedynie w przelocie. Jednak najlepszy odzew z mojej strony Jamie zyskuje kiedy u jego boku stoi żona. Tym razem pracujący małżonek pojawia się rano, albo wieczorem, żeby zaraz wyjść i zostawić ciężarną Claire samej sobie. Zrozumiałe, że stara się realizować plan powstrzymania rebelii, ale ludzie, potrzebuję miłości!
Jeżeli zdarzyło Ci się czytać serię Diany Gabaldon to doskonale wiesz, że Claire Fraser nie jest sobą kiedy nie może zrobić czegoś pożytecznego. W przeciwieństwie do mnie, nie w głowie jej leżenie i czytanie książek, albo gapienie się w sufit. Nie zadowoli jej również partyjka wista, i babskie ploteczki. Ona chce działać!
Swoją drogą naiwność, czy też  niewinność Mary z odcinka na odcinek jest co raz bardziej zabawna. Zapewne nie tylko ja uśmiałam się podczas herbatki z paniami :D
Ale jak wiadomo, spotkanie miało swoje konsekwencje, a mianowicie Claire odkryła w końcu skąd znała nazwisko Mary Hawkins. Oczywiście można się było spodziewać, że BJR będzie miał w tym swój udział...
A tak szczerze, kto się spodziewał, że nasz kochany Murtagh zostanie przyłapany w takiej sytuacji, no kto?

Nie wiem dlaczego, ale od momentu, w którym zaczęłam czytać serię Outlander każdy fragment związany z leczeniem chorych połykam zachwycona z wielkimi z wrażenie oczami :O Uwielbiam te fragmenty. Dlatego też byłam zachwycona kiedy Claire znalazła się w końcu w charytatywnym szpitalu (ropa, krwotoki, wystające kości- to jest to). Brawa dla producentów za dobór aktorów- matka Hildegarde genialna!
W każdym razie kiedy to Claire z zachwytem sprząta nocniki spod łóżek chorych i na podstawie smaku moczu, z wielkim zaangażowaniem, ocenia postęp choroby, biedny małżonek niepokoi się do póznych godzin nocnych, a wściekłość w nim narasta. Nie polepsza też sytuacji fakt, że Claire wydaje się być wręcz szczęśliwa z "pracy", na której udało jej się wręcz awansować.


I kolejny świetny wybór, czyli młody Fergus!
"Let me go, you dirty English bastard!"
"English? First of all, I'm a dirty Scottish bastard".

"I am interested in you."
"I am not a whore!"

I tak Fergus rozpoczyna pracę dla rodziny Fraser na stanowisku "głównego złodzieja" listów. Swoją droga nigdy bym nie pomyślała jak wiele razy jeden list był w rzeczywistości przechwytywany w przeszłości, ile osób czytało prywatną korespondencję władców.

No i największą perełkę zostawili na koniec, a mianowicie przyjazn matki Hildegarde ze znanym Janem Sebastianem Bachem.

"I'm surprised you have heard of him. He sends me things now and again. He calls them inventions."
Dzięki jej pomocy rozwiązują zagadkę, i odkrywają kto jest kłamliwym, zdradzieckim, wrednym, okropnym, porąbanym (czasami dosłownie)... człowiekiem... Sandringham, ty draniu!



 Uwaga: polecam książkę! Tym razem coś z serii romans historyczny i książka, do której musiałam dojrzeć w jakiś sposób, bo tym razem pochłonęłam ją bardzo szybko. "Whitney, moja miłość" okazała się wspaniałą lekturą na ten wakacyjny czas. To ten typ historii, gdzie możesz popłakać i pośmiać się. Także pojecam!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po podróży:)

Czwartek pod znakiem Lagrange'a